Tego dnia mamy do przejścia ponad 10 kilometrów do drugiego obozu, znajdującego się pod samą ścianą Roraimy. Trzeba również przejść przez dwie rzeki. Woda w pierwszej rzece sięga do kolan, w drugiej po uda.
Wczoraj wydawało nam się, że byliśmy bardzo zmęczeni. Dziś dowiadujemy się jak bardzo się myliliśmy.
Budzimy się niewypoczęci. Jemy śniadanie, pakujemy się i wyruszamy w kierunku drugiego obozu. Pierwsze 30 minut jest jeszcze całkiem znośne natomiast pozostałe kilka godzin to już zupełnie co innego. Do celu pozostaje nam jeszcze z 9 kilometrów a my już myślimy, że dalej nie damy rady. Poruszamy się jak w zwolnionym tempie. Każdy najmniejszy krok wymaga olbrzymiego wysiłku. W trasie mamy dwa przystanki na jedzenie. Ciężko jest cokolwiek zjeść bo czujemy się bardzo niedobrze. Każdy z przystanków kończy się krótkim snem na kamieniach.
Tego dnia jest nam zupełnie obojętne czy spotkamy na drodze jadowitego węża czy nie. Myślimy jedynie o tym, by postawić kolejny krok i dojść do drugiego obozu. Nawet nie przychodzi nam do głowy by wyciągnąć z torby aparat czy kamerę. Jedyne zdjęcie w tym dniu zrobiliśmy jeszcze w pierwszym obozie. Pozostałe robią nam towarzysze naszej wyprawy.
Do drugiego obozu dochodzimy około godziny 18:00. Z wielkim trudem jemy kolację, uprzednio dla nas przygotowaną przez naszych towarzyszy (nasze samopoczucie nie pozwala nam na wykonanie jakiegokolwiek ruchu) i zapadamy w głęboki sen, który trwa do rana.
Ciężko dokładnie określić co było przyczyną naszego złego samopoczucia. Prawdopodobnie lekkie zatrucie powiązane z aklimatyzacją i wysiłkiem fizyczny. Choć znaleźli się i tacy co twierdzili, że to lekki udar. Osobiście jednak to wykluczałem. Mimo, że organizm odmawiał posłuszeństwa to nie przeszkodziło nam w podziwianiu pięknych widoków. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i podziwialiśmy otaczające nas tereny. Po dotarciu do drugiego obozu miałem 38,5 stopnia gorączki. Na szczęście mieliśmy ze sobą leki i udało się nam odzyskac siły.